sobota, 13 grudnia 2008
piątek, 6 czerwca 2008
As day comes and night falls for the rest of our life we'll miss y'all. And even though life must go on, we'll still mourn...
"Hey, everybody's talkin' about the good old days, right? Everybody, the good old days, the good old days. Well, let's talk about the good old days."
Zarzucam kotwice i dokuje na muślinowej wersalce. Wszystko chce zmierzać w stronę juesej, ale postękuje atmosferą scapiałych szynkowni. Nie ma sztucznych cycków, czerwonych kubków i łatwych dziewczyn bez cudzysłowów. Wymieniamy się schludnymi, grzecznymi zdaniami, polerowane meble noszą jarzmo kryształów i pożółkłych, zakurzonych książek typu "Jak hartowała się stal" czy serii z kluczykiem, a reszta jak zwykle jest milczeniem. Trzymam puszkę między kolanami kiedy próbuję zapałką przypalić Viceroya. Wszystko jest dookreślone. Wszystko zmieniło się w pjur nonsens. Obmierzłe fototapety, płyty ze "złotymi przebojami" i pocałunki za przepierzeniem, bo mieszkania są mocno akustyczne. Pluje. Mimochodem. Każdy kto kończył ciepłego Kenigera wie o co chodzi. Jednak ciągle mówię potoczyście do kogoś obok, o tym jak odkryłem swój wiek w czasie wyprawy po kiszone ogórki do piwnicy, o tym jak znalazłem pazłotka, szkiełka i kapsle, w zardzewiałej puszce po kawie z Unrry. Nas i Quan. Just A Moment. Jeszcze raz "Sam"! Proszę! Za to wszystko co było. Ale nie licz, że uleje Kenigera "za wszystkich, którzy odpadli po drodze". 1,29 to dla mnie dużo. To zawsze będzie dużo. Życie powinno być obmierzłe, płowe ale schludne. Jak miliony wegetacji w środkowo-wschodniej Europie. Jak świt żywych trupów. Apokalipsa spełniona. Pokolenie Kolumbów zaczytanych w Fakcie i polewających kiełbaski na grillu Tyskim. Historia zawsze się powtarza, jak obiady wtorkowe. Jak cykl miesiączkowy. Jest nieubłagana i niesprawiedliwa. Odpluwa się swoimi wyziewami przy każdej okazji, strzepuje na nas popiół z kurewsko drogiego, kubańskiego cygara i w końcu kiepuje. Mruczę dalej o filmach Allena, Marlboro i Natalie Portman. Obserwuje życie innych, czuje się przez to niewidzialny, wszystko byłoby ok, tyle, że czasami zdarza mi się czuć. Moje, życie jest skomplikowanie nieskomplikowane. Siedzimy i oceniamy panny za barem, większość to raszple, oprócz jednej brunetki (6.9/10). Wychodząc kupujemy u niej Marlboro. Szabel ją bajeruje, ja chowam się za dystrybutorem. Most między młodością, a dorosłością spalił się niezauważenie, bez sygnału ostrzegawczego zostawił mnie w tym samym miejscu co zawsze. Łudząc oczy mglistymi zasadami, nieuchwytnymi marzeniami. Zbieram zapisane słowa, zdania, wrzucam je do słoików, przypinam szpikami do tapety, między zdjęciem Jordana z finałów 98, a wizerunkiem Jezusa. Na kratkowanych skrawkach kartek, na marginesach skryptów, na ogłoszeniach agencji towarzyskich. Kiedyś najdroższe dziwki w mieście miały być na moją wyłączność. Też śnisz czasem ten sen!? Że krzyk tłumu jest świdrujący jak nigdy, całkowicie nie poukładany, wypełniony chaosem cząsteczek powietrza, atomami spoconego wyczekiwania. Koncerty bitelsów to przy nas piknik rodzinny, kiedy wychodzimy na scenę pękają szyby, jedynie perkusista ma sie lepiej, dzięki słuchawkom na uszach, w końcu to on ma to jakoś spiąć do kupy, by miało początek, środek i koniec. Fin de siecle. Cos a'la Radio Armageddon. Zaczynamy szarpać struny, czujemy pulsujący bas, po chwili wchodzi perkusja, "podobno wszystko już było". Krzycze do mikrofony próbując przeciąć tłum na pół, pootwierać im mózgi, nasikać do kory mózgowej olejem zrozumienia. Niczego więcej. Potem się budzę. Jestem czysty, bezideowy, wyprany z pomysłów. Na obiad mam pyzy z mięsem i waniliowy budyń na deser, po nim przychodzi facet od pomiaru liczników wodnych. Mówi, że jego syn pracuje w BORze i nie ma szyi. I jak Pilch, powtarzam sobie, że jedynie myśl o samobójstwie trzyma mnie jeszcze przy życiu.
***
Nosił białe skarpetki do czarnych lakierków i ciemno - stalowego, prążkowanego garnituru. Ostatni raz miał go na sobie parę lat temu na ślubie; na rozprawę rozwodową przyszedł już w dżinsach. Jakbyś zgadł: to od żony usłyszał, że lata osiemdziesiąte wracają.
____________
/2 x Moncne/
NaS - [Street's Disciple #10] Just a Moment feat. Quan
Zarzucam kotwice i dokuje na muślinowej wersalce. Wszystko chce zmierzać w stronę juesej, ale postękuje atmosferą scapiałych szynkowni. Nie ma sztucznych cycków, czerwonych kubków i łatwych dziewczyn bez cudzysłowów. Wymieniamy się schludnymi, grzecznymi zdaniami, polerowane meble noszą jarzmo kryształów i pożółkłych, zakurzonych książek typu "Jak hartowała się stal" czy serii z kluczykiem, a reszta jak zwykle jest milczeniem. Trzymam puszkę między kolanami kiedy próbuję zapałką przypalić Viceroya. Wszystko jest dookreślone. Wszystko zmieniło się w pjur nonsens. Obmierzłe fototapety, płyty ze "złotymi przebojami" i pocałunki za przepierzeniem, bo mieszkania są mocno akustyczne. Pluje. Mimochodem. Każdy kto kończył ciepłego Kenigera wie o co chodzi. Jednak ciągle mówię potoczyście do kogoś obok, o tym jak odkryłem swój wiek w czasie wyprawy po kiszone ogórki do piwnicy, o tym jak znalazłem pazłotka, szkiełka i kapsle, w zardzewiałej puszce po kawie z Unrry. Nas i Quan. Just A Moment. Jeszcze raz "Sam"! Proszę! Za to wszystko co było. Ale nie licz, że uleje Kenigera "za wszystkich, którzy odpadli po drodze". 1,29 to dla mnie dużo. To zawsze będzie dużo. Życie powinno być obmierzłe, płowe ale schludne. Jak miliony wegetacji w środkowo-wschodniej Europie. Jak świt żywych trupów. Apokalipsa spełniona. Pokolenie Kolumbów zaczytanych w Fakcie i polewających kiełbaski na grillu Tyskim. Historia zawsze się powtarza, jak obiady wtorkowe. Jak cykl miesiączkowy. Jest nieubłagana i niesprawiedliwa. Odpluwa się swoimi wyziewami przy każdej okazji, strzepuje na nas popiół z kurewsko drogiego, kubańskiego cygara i w końcu kiepuje. Mruczę dalej o filmach Allena, Marlboro i Natalie Portman. Obserwuje życie innych, czuje się przez to niewidzialny, wszystko byłoby ok, tyle, że czasami zdarza mi się czuć. Moje, życie jest skomplikowanie nieskomplikowane. Siedzimy i oceniamy panny za barem, większość to raszple, oprócz jednej brunetki (6.9/10). Wychodząc kupujemy u niej Marlboro. Szabel ją bajeruje, ja chowam się za dystrybutorem. Most między młodością, a dorosłością spalił się niezauważenie, bez sygnału ostrzegawczego zostawił mnie w tym samym miejscu co zawsze. Łudząc oczy mglistymi zasadami, nieuchwytnymi marzeniami. Zbieram zapisane słowa, zdania, wrzucam je do słoików, przypinam szpikami do tapety, między zdjęciem Jordana z finałów 98, a wizerunkiem Jezusa. Na kratkowanych skrawkach kartek, na marginesach skryptów, na ogłoszeniach agencji towarzyskich. Kiedyś najdroższe dziwki w mieście miały być na moją wyłączność. Też śnisz czasem ten sen!? Że krzyk tłumu jest świdrujący jak nigdy, całkowicie nie poukładany, wypełniony chaosem cząsteczek powietrza, atomami spoconego wyczekiwania. Koncerty bitelsów to przy nas piknik rodzinny, kiedy wychodzimy na scenę pękają szyby, jedynie perkusista ma sie lepiej, dzięki słuchawkom na uszach, w końcu to on ma to jakoś spiąć do kupy, by miało początek, środek i koniec. Fin de siecle. Cos a'la Radio Armageddon. Zaczynamy szarpać struny, czujemy pulsujący bas, po chwili wchodzi perkusja, "podobno wszystko już było". Krzycze do mikrofony próbując przeciąć tłum na pół, pootwierać im mózgi, nasikać do kory mózgowej olejem zrozumienia. Niczego więcej. Potem się budzę. Jestem czysty, bezideowy, wyprany z pomysłów. Na obiad mam pyzy z mięsem i waniliowy budyń na deser, po nim przychodzi facet od pomiaru liczników wodnych. Mówi, że jego syn pracuje w BORze i nie ma szyi. I jak Pilch, powtarzam sobie, że jedynie myśl o samobójstwie trzyma mnie jeszcze przy życiu.
***
Nosił białe skarpetki do czarnych lakierków i ciemno - stalowego, prążkowanego garnituru. Ostatni raz miał go na sobie parę lat temu na ślubie; na rozprawę rozwodową przyszedł już w dżinsach. Jakbyś zgadł: to od żony usłyszał, że lata osiemdziesiąte wracają.
____________
/2 x Moncne/
NaS - [Street's Disciple #10] Just a Moment feat. Quan
środa, 28 maja 2008
czwartek, 15 maja 2008
I pour my Heineken brew to my deceased crew on memory lane
Było coś koło trzeciej at night. Stęchlizna klatki, będąca mieszanką potu, lizolu, szczyn i gulaszu, przebrzmiała w naszych nosach. Mimo, że mieszkaliśmy tu już od tylu lat, ciągle nie potrafiliśmy się z nią zaprzyjaźnić i za każdym razem poganialiśmy buty, by jak najszybciej już znaleźć się na siódmym. Winda nie działa od 12 lat, administracja odpuściła ją sobie chyba po dwóch, tak, że wszyscy przestali zwracać uwagę na jej brak. Wydawało się jakby jej nigdy nie było. Chociaż ja nie zapomniałem. Jeszcze. Pamiętam jak przez trzy godziny jeździliśmy jedyną możliwa trajektorią parter - jedenaste paląc pierwszego w życiu skuna. Czuliśmy sie jak Chance ze Spidermana popierdalając odrzutowymi mocami miedzy piętrami, ale to było jeszcze przed tym zanim R. Kelly nagrał kawałek o tym, ze skun jest zbędny..., że wystarczy wierzyć; no cóż wychowaliśmy się w PRL'u... W Polsce... Na prowincji... Zawsze będziemy "few drinks behind".
Szliśmy stawiając kroki co drugi stopień. Na drugim pietrze, na drugim stopniu przywitał nas czyjś prawy but, na ósmym Nokia podskakująca od wibracji, a na trzecim piętrze z kolei: śpiąca na wycieraczce pod siódemką enigma, odziana w sprane emsześdziesiątki piątki w kamuflażu z wyraźnym przygasem o okolicach kroku. To mogło być znakiem rozpoznawczym tylko i wyłącznie Klocka.
- Żyje? - zapytała.
- ... beeędzie żył... Spokojnie. /wypadałoby wkleić w tym miejscu jakiś emotikon, ale bądźmy przez chwilę poważni/ - ucinam, po sprawdzeniu oznaków życia. W końcu kolega z tego samego boiska.
Dwa lata temu zostawiła go fijanse, dla jakiegoś Włocha w żółtym punto na gaz, mówił o sobie per biznesmen... Kurwa! To musiała być dopiero idiotka. Od tego czasu mieszka u matki, której nienawidziła cała dzieciarnia z osiedla za to, że wyjebała ich z pralni gdzie chłopaki mieli próby lokalnej post-punkowej kapeli. Zamiast tego urządziła tam jednoosobowy klub seniora.
- Chodźmy. Jego stara i tak budzi się jak jest jeszcze ciemno. Wtedy go wpuści. - ucinam.
- Szkoda chłopaka... Dobry był taki amerykański. - śmieje się z siebie jakby po blancie wygrała partie Scrabble słowem "wygrana".
- Ciszej! Znowu się przypierdolą...
- Spokojnie, spokojnie. /chwila przerwy/ Ty patrz co ten czwórarz spod ósemki ma na klamce. Do not disturb? Kurwa, przecież na kilometr czuć od niego sfrustrowanym onanistą. Mogę się założyć, że ma hasła na przynajmniej kilkunastu porno sajtach...
- Demyt! Bo w życiu nie dojdziemy...
- Idę już. Idę...
Fakt jest faktem, że od kilku lat prześladuje faceta jedna z tych małych, ale mocno wkurwiających spraw jak pinezka wbijająca się dupę; ktoś uparcie pisze nad jego drzwiami "Harem". Niby nic, a jednak. Co koleś zdąży zamalować napis, to wracając z roboty odkrywa, że znowu wszystko na marne. To musiała być ta sama osoba. Dedukuj: napis z poczatku był pokraczny, pełen zacieków, ale z czasem nabierał szlachetności by w ostateczności okazać się kaligrafem, jakby ktoś pryskał przez szablon... Mieszkam tu od 20 lat, ale ten ktoś jest dla mnie największą zagadką od czasów kiedy Panu Hilaremu zginęły okulary.
Piętro czwarte. numer dziewięć. Nieodłączna, scena życia w klocku. Siwo-błękitna trwała, wychyla się zza drzwi. Obcinka i szybki odwrót bez słowa. Nie podejrzewam jej o to, że nie śpi nocami słuchając Rozmów niedokończonych, bo nigdy nie widziałem żeby kiedykolwiek wychodziła, a tym bardziej w niedziele.
- Kurwa... - mówię do siebie... - co za ludzie. Weterani obozu swoich niskich ambicji. Wiecznie narzekają w autobusach, narzekają w aptekach, narzekają w sklepach...
- Daj spokój, myślisz że będziemy inni...
- Właśnie nie. właśnie, że kurwa, nie .. i to właśnie dlatego ich tak nienawidzę.
Piętro piąte. Mieszka tu Janek piekarz, zapierdala z chlebem po całym powiecie. dorobił sie mieszkania spółdzielczego i mebli ambasador. wszyscy wiedzą, że pod wycieraczką trzyma klucz i wszyscy wiedza też, że nikt nawet nigdy nie chciał się tam mimo to włamywać. to dobry chłop, nigdy nie poskąpił szluga i zawsze można było do niego zagadać o pierdołach.
Drugie mieszkania na piątym zajmuje Kaśka. Szmula, że aż "demyt ultra". Nosi duże C i parę hipnotyzująco-czarnych oczu.
- Nic nie mów... - /zawsze ma focha na wysokości jej drzwi./
- Nic nie mówię.
Idziemy jakby szybciej, mimo, ze otwarte okno rozluźnia nieco ostry zapach lizolu.
Była modelką w Mediolanie u jakiegoś tam kogoś... nie pamiętam nazwiska. Wróciła dwa miesiące temu. W tej branży w wieku 23 lat czeka cię już chyba tylko przejście na rentę. Za gówniarza miałem ten cykliczny sen z nią w roli głównej, powracający jak mantra. Minimum raz na tydzień musiałem zmieniać prześcieradło. She's hot. You're not.
Na szóstym nie wiem kto mieszka. Teraz to chyba przejściowe pustostany. Do dzisiaj są tam moje LOVE dla Marty, która kiedyś tu mieszkała: wyryte scyzorykiem w tanim lastriku, na poręczach, framugach... dostałem za to wpierdol od ojca nie jeden raz, ale chyba wtedy tez zaczął mnie szanować. Od czasu drugiej podstawowej nigdy już więcej nie spotkałem Marty. Jej stary był marynarzem i przenieśli go do innej jednostki, nie wiem gdzie. Czasem myślę kim jest dzisiaj, czy ciągle ma te śmieszne włosy ni to proste ni falowane, kim jest, o czym mówi, czy pamięta... Śmieszne, że dopiero dzisiaj podciągam to pod miłość.
Siódme. Tu jest nasz Pit stop. Staje na stacji lokomotywa. Wita nas świeże K+M+B i szczekanie Pitbulla Rafała z mieszkania obok. Noc się jeszcze nie skończyła, powtarzam sobie słysząc znajomy chrzęst zamka reagującego na obrót klucza YETI. We're in. Dosłownie, bo chyba nie w przenośni.
Nie nie bój się nie będzie żadnej pointy na końcu, żadnego panczlaju. Chciałem po prostu się przejść... dawno tamtędy nie chodziłem.
Świadomie.
__________________________
/Marlboro czerwone x 5/
Skip Jones - [Ghost World OST #03] Devil Got My Woman
Szliśmy stawiając kroki co drugi stopień. Na drugim pietrze, na drugim stopniu przywitał nas czyjś prawy but, na ósmym Nokia podskakująca od wibracji, a na trzecim piętrze z kolei: śpiąca na wycieraczce pod siódemką enigma, odziana w sprane emsześdziesiątki piątki w kamuflażu z wyraźnym przygasem o okolicach kroku. To mogło być znakiem rozpoznawczym tylko i wyłącznie Klocka.
- Żyje? - zapytała.
- ... beeędzie żył... Spokojnie. /wypadałoby wkleić w tym miejscu jakiś emotikon, ale bądźmy przez chwilę poważni/ - ucinam, po sprawdzeniu oznaków życia. W końcu kolega z tego samego boiska.
Dwa lata temu zostawiła go fijanse, dla jakiegoś Włocha w żółtym punto na gaz, mówił o sobie per biznesmen... Kurwa! To musiała być dopiero idiotka. Od tego czasu mieszka u matki, której nienawidziła cała dzieciarnia z osiedla za to, że wyjebała ich z pralni gdzie chłopaki mieli próby lokalnej post-punkowej kapeli. Zamiast tego urządziła tam jednoosobowy klub seniora.
- Chodźmy. Jego stara i tak budzi się jak jest jeszcze ciemno. Wtedy go wpuści. - ucinam.
- Szkoda chłopaka... Dobry był taki amerykański. - śmieje się z siebie jakby po blancie wygrała partie Scrabble słowem "wygrana".
- Ciszej! Znowu się przypierdolą...
- Spokojnie, spokojnie. /chwila przerwy/ Ty patrz co ten czwórarz spod ósemki ma na klamce. Do not disturb? Kurwa, przecież na kilometr czuć od niego sfrustrowanym onanistą. Mogę się założyć, że ma hasła na przynajmniej kilkunastu porno sajtach...
- Demyt! Bo w życiu nie dojdziemy...
- Idę już. Idę...
Fakt jest faktem, że od kilku lat prześladuje faceta jedna z tych małych, ale mocno wkurwiających spraw jak pinezka wbijająca się dupę; ktoś uparcie pisze nad jego drzwiami "Harem". Niby nic, a jednak. Co koleś zdąży zamalować napis, to wracając z roboty odkrywa, że znowu wszystko na marne. To musiała być ta sama osoba. Dedukuj: napis z poczatku był pokraczny, pełen zacieków, ale z czasem nabierał szlachetności by w ostateczności okazać się kaligrafem, jakby ktoś pryskał przez szablon... Mieszkam tu od 20 lat, ale ten ktoś jest dla mnie największą zagadką od czasów kiedy Panu Hilaremu zginęły okulary.
Piętro czwarte. numer dziewięć. Nieodłączna, scena życia w klocku. Siwo-błękitna trwała, wychyla się zza drzwi. Obcinka i szybki odwrót bez słowa. Nie podejrzewam jej o to, że nie śpi nocami słuchając Rozmów niedokończonych, bo nigdy nie widziałem żeby kiedykolwiek wychodziła, a tym bardziej w niedziele.
- Kurwa... - mówię do siebie... - co za ludzie. Weterani obozu swoich niskich ambicji. Wiecznie narzekają w autobusach, narzekają w aptekach, narzekają w sklepach...
- Daj spokój, myślisz że będziemy inni...
- Właśnie nie. właśnie, że kurwa, nie .. i to właśnie dlatego ich tak nienawidzę.
Piętro piąte. Mieszka tu Janek piekarz, zapierdala z chlebem po całym powiecie. dorobił sie mieszkania spółdzielczego i mebli ambasador. wszyscy wiedzą, że pod wycieraczką trzyma klucz i wszyscy wiedza też, że nikt nawet nigdy nie chciał się tam mimo to włamywać. to dobry chłop, nigdy nie poskąpił szluga i zawsze można było do niego zagadać o pierdołach.
Drugie mieszkania na piątym zajmuje Kaśka. Szmula, że aż "demyt ultra". Nosi duże C i parę hipnotyzująco-czarnych oczu.
- Nic nie mów... - /zawsze ma focha na wysokości jej drzwi./
- Nic nie mówię.
Idziemy jakby szybciej, mimo, ze otwarte okno rozluźnia nieco ostry zapach lizolu.
Była modelką w Mediolanie u jakiegoś tam kogoś... nie pamiętam nazwiska. Wróciła dwa miesiące temu. W tej branży w wieku 23 lat czeka cię już chyba tylko przejście na rentę. Za gówniarza miałem ten cykliczny sen z nią w roli głównej, powracający jak mantra. Minimum raz na tydzień musiałem zmieniać prześcieradło. She's hot. You're not.
Na szóstym nie wiem kto mieszka. Teraz to chyba przejściowe pustostany. Do dzisiaj są tam moje LOVE dla Marty, która kiedyś tu mieszkała: wyryte scyzorykiem w tanim lastriku, na poręczach, framugach... dostałem za to wpierdol od ojca nie jeden raz, ale chyba wtedy tez zaczął mnie szanować. Od czasu drugiej podstawowej nigdy już więcej nie spotkałem Marty. Jej stary był marynarzem i przenieśli go do innej jednostki, nie wiem gdzie. Czasem myślę kim jest dzisiaj, czy ciągle ma te śmieszne włosy ni to proste ni falowane, kim jest, o czym mówi, czy pamięta... Śmieszne, że dopiero dzisiaj podciągam to pod miłość.
Siódme. Tu jest nasz Pit stop. Staje na stacji lokomotywa. Wita nas świeże K+M+B i szczekanie Pitbulla Rafała z mieszkania obok. Noc się jeszcze nie skończyła, powtarzam sobie słysząc znajomy chrzęst zamka reagującego na obrót klucza YETI. We're in. Dosłownie, bo chyba nie w przenośni.
Nie nie bój się nie będzie żadnej pointy na końcu, żadnego panczlaju. Chciałem po prostu się przejść... dawno tamtędy nie chodziłem.
Świadomie.
__________________________
/Marlboro czerwone x 5/
Skip Jones - [Ghost World OST #03] Devil Got My Woman
środa, 14 maja 2008
Meaning of Life
Trzask wiatru o okiennice z wyciętym serduszkiem, co chwila rozbudzał Muminka nie pozwalając mu zasnąć. Wiatr wydawał sie nie mieć litości, dopraszając się co chwila o uwagę. Muminek doszedł do wniosku, że dzisiaj raczej nie zaśnie, z resztą nie czuł sie tym ani trochę zdziwiony, to był koniec parszywego dnia, kończacego jeszcze bardziej parszywy tydzień. Wymacał dłonią lampkę na nocnej szafce i ją włączył. W kręgu światła stał wystygły, waniliowy budyń, który zrobiła Mama Muminka, mówiąc, że to na słodkie sny. Migotka broniąc się przed światłem, w półśnie odwróciła się twarzą do ściany zaciągając kołdrę na ramiona.
Muminek podniósł się z łóżka w zwolnionym tempie, z jak największą precyzją próbował uniknąć jakiegokolwiek nawet szmeru. Z wieszaka w szafie ściągnął kubrak i zarzucił na plecy nie wkładając rąk w rękawy; gasząc uprzednio światło, podszedł do okna ciągniony przebijającym sie przez szczebelki płowych żaluzji poświatą nocy i przez dłuższą chwile wpatrywał sie w powoli uspokajający się wiatr, który próbował się jakby tłumaczyć, że za chwilę obróci się w nicość. Po dłuższej chwili dom wypełnił całkowity bezszelest. Absolut ciszy.
Szybko zszedł po rusztowaniu jakie Tata Muminka zbudował dla bluszczu zasadzonego przez mamę. Robił to już setki razy. Na dole zapiął kubrak do najwyższego guzika i schował dłonie głębiej w kieszeniach. Zaczął iść w stronę morza, co chwila oglądając się za siebie w stronę domu czy rodzice nie zapalili światła i przypadkiem nie odkryli jego nieobecności. Rozbudzając tę myśl na okrągło stawiał niepewne kroki niczym przedszkolak, który zbił wazon, ukrywając potłuczony za wersalkę w nadziei, ze rodzice niczego nie zauważą do czasu kiedy wyjedzie do szkoły z internatem. Uspokoił sie kiedy cały skrył się za wydmami, tutaj nie mógł dosięgnąć go wzrok kogokolwiek.
Nocny spacer utulony przez samotność zdawał sie być artefaktem dalekiej podróży w nieznane. Noc ubiera znane do znudzenia miejsca w całkiem nową powierzchowność, potrafi dać złudzenie odkrywania tych samych miejsc po raz kolejny, dając złudzenie dystansu, który potrafi poukładać te same miejsca i przypisane im sytuacje w jedna logicznie ułożoną całość, z podziałem na role: 'save' i 'erase'.
Falochron rysował się jednak tak samo jak wtedy kiedy widział go po raz ostatni wczesną wiosną kiedy ciągnięty ciekawością opuścił dolinę z Włóczykijem do początków zimy; ściany lizały te same fale, w powietrzu czuć było tę samą otrzeźwiającą świeżość morskiej bryzy, latarnia tak samo wyznaczała stary porządek biegu świata, jak stały punkt równowagi. To chyba jedno z tych miejsc które zawsze będą niezmienne. Jak Constans, jak Ying i Yang, jak Włóczykij opuszczający dolinę wczesna wiosną.
Siadając na falochronie wyciągnął z kieszeni wczorajsze niedopalone cygaro Taty Muminka, które zwinął z jego szuflady i chwile mierzył się z wiatrem próbując przypalić zapałkami jego końcówkę i zaciągnął sie dymem gdy wreszcie mu się to udało. Pierwszy wdech był najmocniejszy, dał mu to utopijne uczucie pokoju - czyste niebo i cisza przeplatana tylko mewim piskiem i kojącym szumem ginącego wiatru i wiatrem operującym pulsem żaru. Drugi wdech był podtrzymaniem tego pierwszego przy życiu.
/Czemu zawsze to pierwsze pociągnięcie tytoniu musi być tym najdoskonalszym, a kolejne są tylko coraz bardziej frustrującym rozczarowaniem?/
Czuł się spełniony odnajdując wreszcie swoją drogę, dzięki ostatniemu pytaniu. Na wiosnę wyjechał studiować filozofie w szkole z internatem.
Rozbitego wazonu Mama i Tata Muminka nie znaleźli nigdy.
________________________________
/Jasny Specjal i dwa czerwone Viceroye/
Ala Boratyn - [Higher #02] Don't Believe Them ... /Guilty Pleasure?/
Muminek podniósł się z łóżka w zwolnionym tempie, z jak największą precyzją próbował uniknąć jakiegokolwiek nawet szmeru. Z wieszaka w szafie ściągnął kubrak i zarzucił na plecy nie wkładając rąk w rękawy; gasząc uprzednio światło, podszedł do okna ciągniony przebijającym sie przez szczebelki płowych żaluzji poświatą nocy i przez dłuższą chwile wpatrywał sie w powoli uspokajający się wiatr, który próbował się jakby tłumaczyć, że za chwilę obróci się w nicość. Po dłuższej chwili dom wypełnił całkowity bezszelest. Absolut ciszy.
Szybko zszedł po rusztowaniu jakie Tata Muminka zbudował dla bluszczu zasadzonego przez mamę. Robił to już setki razy. Na dole zapiął kubrak do najwyższego guzika i schował dłonie głębiej w kieszeniach. Zaczął iść w stronę morza, co chwila oglądając się za siebie w stronę domu czy rodzice nie zapalili światła i przypadkiem nie odkryli jego nieobecności. Rozbudzając tę myśl na okrągło stawiał niepewne kroki niczym przedszkolak, który zbił wazon, ukrywając potłuczony za wersalkę w nadziei, ze rodzice niczego nie zauważą do czasu kiedy wyjedzie do szkoły z internatem. Uspokoił sie kiedy cały skrył się za wydmami, tutaj nie mógł dosięgnąć go wzrok kogokolwiek.
Nocny spacer utulony przez samotność zdawał sie być artefaktem dalekiej podróży w nieznane. Noc ubiera znane do znudzenia miejsca w całkiem nową powierzchowność, potrafi dać złudzenie odkrywania tych samych miejsc po raz kolejny, dając złudzenie dystansu, który potrafi poukładać te same miejsca i przypisane im sytuacje w jedna logicznie ułożoną całość, z podziałem na role: 'save' i 'erase'.
Falochron rysował się jednak tak samo jak wtedy kiedy widział go po raz ostatni wczesną wiosną kiedy ciągnięty ciekawością opuścił dolinę z Włóczykijem do początków zimy; ściany lizały te same fale, w powietrzu czuć było tę samą otrzeźwiającą świeżość morskiej bryzy, latarnia tak samo wyznaczała stary porządek biegu świata, jak stały punkt równowagi. To chyba jedno z tych miejsc które zawsze będą niezmienne. Jak Constans, jak Ying i Yang, jak Włóczykij opuszczający dolinę wczesna wiosną.
Siadając na falochronie wyciągnął z kieszeni wczorajsze niedopalone cygaro Taty Muminka, które zwinął z jego szuflady i chwile mierzył się z wiatrem próbując przypalić zapałkami jego końcówkę i zaciągnął sie dymem gdy wreszcie mu się to udało. Pierwszy wdech był najmocniejszy, dał mu to utopijne uczucie pokoju - czyste niebo i cisza przeplatana tylko mewim piskiem i kojącym szumem ginącego wiatru i wiatrem operującym pulsem żaru. Drugi wdech był podtrzymaniem tego pierwszego przy życiu.
/Czemu zawsze to pierwsze pociągnięcie tytoniu musi być tym najdoskonalszym, a kolejne są tylko coraz bardziej frustrującym rozczarowaniem?/
Czuł się spełniony odnajdując wreszcie swoją drogę, dzięki ostatniemu pytaniu. Na wiosnę wyjechał studiować filozofie w szkole z internatem.
Rozbitego wazonu Mama i Tata Muminka nie znaleźli nigdy.
________________________________
/Jasny Specjal i dwa czerwone Viceroye/
Ala Boratyn - [Higher #02] Don't Believe Them ... /Guilty Pleasure?/
Subskrybuj:
Posty (Atom)