czwartek, 15 maja 2008

I pour my Heineken brew to my deceased crew on memory lane

Było coś koło trzeciej at night. Stęchlizna klatki, będąca mieszanką potu, lizolu, szczyn i gulaszu, przebrzmiała w naszych nosach. Mimo, że mieszkaliśmy tu już od tylu lat, ciągle nie potrafiliśmy się z nią zaprzyjaźnić i za każdym razem poganialiśmy buty, by jak najszybciej już znaleźć się na siódmym. Winda nie działa od 12 lat, administracja odpuściła ją sobie chyba po dwóch, tak, że wszyscy przestali zwracać uwagę na jej brak. Wydawało się jakby jej nigdy nie było. Chociaż ja nie zapomniałem. Jeszcze. Pamiętam jak przez trzy godziny jeździliśmy jedyną możliwa trajektorią parter - jedenaste paląc pierwszego w życiu skuna. Czuliśmy sie jak Chance ze Spidermana popierdalając odrzutowymi mocami miedzy piętrami, ale to było jeszcze przed tym zanim R. Kelly nagrał kawałek o tym, ze skun jest zbędny..., że wystarczy wierzyć; no cóż wychowaliśmy się w PRL'u... W Polsce... Na prowincji... Zawsze będziemy "few drinks behind".
Szliśmy stawiając kroki co drugi stopień. Na drugim pietrze, na drugim stopniu przywitał nas czyjś prawy but, na ósmym Nokia podskakująca od wibracji, a na trzecim piętrze z kolei: śpiąca na wycieraczce pod siódemką enigma, odziana w sprane emsześdziesiątki piątki w kamuflażu z wyraźnym przygasem o okolicach kroku. To mogło być znakiem rozpoznawczym tylko i wyłącznie Klocka.
- Żyje? - zapytała.
- ... beeędzie żył... Spokojnie. /wypadałoby wkleić w tym miejscu jakiś emotikon, ale bądźmy przez chwilę poważni/ - ucinam, po sprawdzeniu oznaków życia. W końcu kolega z tego samego boiska.
Dwa lata temu zostawiła go fijanse, dla jakiegoś Włocha w żółtym punto na gaz, mówił o sobie per biznesmen... Kurwa! To musiała być dopiero idiotka. Od tego czasu mieszka u matki, której nienawidziła cała dzieciarnia z osiedla za to, że wyjebała ich z pralni gdzie chłopaki mieli próby lokalnej post-punkowej kapeli. Zamiast tego urządziła tam jednoosobowy klub seniora.
- Chodźmy. Jego stara i tak budzi się jak jest jeszcze ciemno. Wtedy go wpuści. - ucinam.
- Szkoda chłopaka... Dobry był taki amerykański. - śmieje się z siebie jakby po blancie wygrała partie Scrabble słowem "wygrana".
- Ciszej! Znowu się przypierdolą...
- Spokojnie, spokojnie. /chwila przerwy/ Ty patrz co ten czwórarz spod ósemki ma na klamce. Do not disturb? Kurwa, przecież na kilometr czuć od niego sfrustrowanym onanistą. Mogę się założyć, że ma hasła na przynajmniej kilkunastu porno sajtach...
- Demyt! Bo w życiu nie dojdziemy...
- Idę już. Idę...
Fakt jest faktem, że od kilku lat prześladuje faceta jedna z tych małych, ale mocno wkurwiających spraw jak pinezka wbijająca się dupę; ktoś uparcie pisze nad jego drzwiami "Harem". Niby nic, a jednak. Co koleś zdąży zamalować napis, to wracając z roboty odkrywa, że znowu wszystko na marne. To musiała być ta sama osoba. Dedukuj: napis z poczatku był pokraczny, pełen zacieków, ale z czasem nabierał szlachetności by w ostateczności okazać się kaligrafem, jakby ktoś pryskał przez szablon... Mieszkam tu od 20 lat, ale ten ktoś jest dla mnie największą zagadką od czasów kiedy Panu Hilaremu zginęły okulary.

Piętro czwarte. numer dziewięć. Nieodłączna, scena życia w klocku. Siwo-błękitna trwała, wychyla się zza drzwi. Obcinka i szybki odwrót bez słowa. Nie podejrzewam jej o to, że nie śpi nocami słuchając Rozmów niedokończonych, bo nigdy nie widziałem żeby kiedykolwiek wychodziła, a tym bardziej w niedziele.
- Kurwa... - mówię do siebie... - co za ludzie. Weterani obozu swoich niskich ambicji. Wiecznie narzekają w autobusach, narzekają w aptekach, narzekają w sklepach...
- Daj spokój, myślisz że będziemy inni...
- Właśnie nie. właśnie, że kurwa, nie .. i to właśnie dlatego ich tak nienawidzę.

Piętro piąte. Mieszka tu Janek piekarz, zapierdala z chlebem po całym powiecie. dorobił sie mieszkania spółdzielczego i mebli ambasador. wszyscy wiedzą, że pod wycieraczką trzyma klucz i wszyscy wiedza też, że nikt nawet nigdy nie chciał się tam mimo to włamywać. to dobry chłop, nigdy nie poskąpił szluga i zawsze można było do niego zagadać o pierdołach.
Drugie mieszkania na piątym zajmuje Kaśka. Szmula, że aż "demyt ultra". Nosi duże C i parę hipnotyzująco-czarnych oczu.
- Nic nie mów... - /zawsze ma focha na wysokości jej drzwi./
- Nic nie mówię.
Idziemy jakby szybciej, mimo, ze otwarte okno rozluźnia nieco ostry zapach lizolu.
Była modelką w Mediolanie u jakiegoś tam kogoś... nie pamiętam nazwiska. Wróciła dwa miesiące temu. W tej branży w wieku 23 lat czeka cię już chyba tylko przejście na rentę. Za gówniarza miałem ten cykliczny sen z nią w roli głównej, powracający jak mantra. Minimum raz na tydzień musiałem zmieniać prześcieradło. She's hot. You're not.

Na szóstym nie wiem kto mieszka. Teraz to chyba przejściowe pustostany. Do dzisiaj są tam moje LOVE dla Marty, która kiedyś tu mieszkała: wyryte scyzorykiem w tanim lastriku, na poręczach, framugach... dostałem za to wpierdol od ojca nie jeden raz, ale chyba wtedy tez zaczął mnie szanować. Od czasu drugiej podstawowej nigdy już więcej nie spotkałem Marty. Jej stary był marynarzem i przenieśli go do innej jednostki, nie wiem gdzie. Czasem myślę kim jest dzisiaj, czy ciągle ma te śmieszne włosy ni to proste ni falowane, kim jest, o czym mówi, czy pamięta... Śmieszne, że dopiero dzisiaj podciągam to pod miłość.

Siódme. Tu jest nasz Pit stop. Staje na stacji lokomotywa. Wita nas świeże K+M+B i szczekanie Pitbulla Rafała z mieszkania obok. Noc się jeszcze nie skończyła, powtarzam sobie słysząc znajomy chrzęst zamka reagującego na obrót klucza YETI. We're in. Dosłownie, bo chyba nie w przenośni.

Nie nie bój się nie będzie żadnej pointy na końcu, żadnego panczlaju. Chciałem po prostu się przejść... dawno tamtędy nie chodziłem.
Świadomie.

__________________________
/Marlboro czerwone x 5/

Skip Jones - [Ghost World OST #03] Devil Got My Woman

Brak komentarzy: